jeżeli ona zażąda, cała Warszawa złoży jej choćby i sto tysięcy rubli... O, dlaczego pierwej nie umarłam!...“
Około jedenastej wieczór, kiedy wszystkie uczenice spały pod opieką świętych obrazków, a Magdalena za swoim parawanikiem czytała przy świecy, do sypialni weszła pani Latter. Rzuciła okiem na łóżeczka, jednej z dziewczynek poprawiła zsuniętą kołdrę, wreszcie zajrzała za szafirowy parawan.
„Pewnie mnie wypędzi!“ — pomyślała Magdalena, czując, że jej serce bić przestało.
— Joasi jeszcze niema? — zapytała pani Latter półgłosem.
— Nie wiem, proszę pani.
— Dobranoc, Madziu! — rzekła przełożona tonem łaskawym i opuściła sypialnię.
„Ach, jaka ona dobra, jaka ona szlachetna!“ — unosiła się w duchu Madzia, myśląc z trwogą, jakby jej było okropnie znaleźć się na dworze w jednej koszuli w taki deszcz. Co naturalnie musiałoby ją spotkać, gdyby pani Latter dowiedziała się o rozmowie z Adą.
— Jestem bezwstydna! — szepnęła do siebie, gasząc świecę.
Deszcz padał coraz większy, szeleścił na dachu, bębnił w okna, skwierczał w wylotach rynien, szumiał na asfalcie podwórza. Niekiedy rozlegał się turkot dorożki i chlapanie kopyt końskich w wodzie, płynącej całą szerokością ulicy.
„Jak zimno musi być tym, którzy wracają do domu“ — pomyślała Madzia.
Przebiegły ją dreszcze, więc mocniej owinęła się w kołdrę i zasnęła. Śniło jej się, że pani Latter wcale nie gniewa się na nią, że Zochna jest już na pensji pierwszą uczenicą i że codzień nosi ponsową kokardę za wzorowe sprawowanie. Jest zaś tak wyjątkowo pilna i grzeczna, że dla odróżnienia jej od najpilniejszych i najgrzeczniejszych uczenic, pani Latter każe jej nawet sypiać z ponsową kokardą.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.