Sen ów wydaje się Madzi tak niedorzecznym, że wybucha śmiechem i budzi się.
Budzi się i — siada na łóżku, ponieważ w korytarzu słychać pukanie do drzwi naprzeciwko. Jednocześnie w sali szepcze ktoś:
— Maniu, słyszysz?...
— Nie mów do mnie, bo ja okropnie boję się...
— Może to złodziej?...
— Co ty mówisz?... Trzeba zbudzić pannę Magdalenę...
— Ja nie śpię, dzieci — odzywa się panna Magdalena i drżącą ręką zapala światło.
A ponieważ pukanie słychać znowu, więc szybko wdziewa pantofelki, narzuca szlafroczek i idzie ze świecą do drzwi.
— Ach, niech pani nie chodzi na korytarz, tam muszą być zbójcy!... — mówi jedna z dziewczynek i chowa głowę pod poduszkę.
Inne nakrywają głowę kołdrami tak starannie, że niektórym widać gołe stopy, a nawet kolana. Jedna zaczyna drżeć — już drżą wszystkie, druga zaczyna szlochać — wszystkie szlochają.
Madzia zbiera całą energję i otwiera drzwi na korytarz; dziewczynki w płacz.
— Kto tu? — mówi Madzia, podnosząc świecę wgórę.
— Ja, czy nie widzisz?
Dziewczynki, usłyszawszy rozmowę, umilkły; lecz gdy Madzia mówi do nich:
— Uspokójcie się, dzieci, to Joasia... to panna Joanna...
Zaczynają płakać i krzyczeć na cały głos.
Madzia osłupiałym wzrokiem patrzy na Joasię. Patrzy i nie wierzy własnym oczom, widząc, że piękna kremowa suknia Joasi jest zlana deszczem i zabłocona, że włosy Joasi są potargane, twarz płonie, a w oczach tlą się dziwne blaski.
— Czego mi się przypatrujesz? — z gniewem odzywa się panna Joanna. — Od godziny nie mogę dostać się tu... musia-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.