łam przejść przez pokój lokajów, a teraz pukam, bo ten smarkacz Zosia drzwi przede mną zamknęła!...
— Zosia?... — powtarza Magdalena, nie wiedząc, czy ma stać na korytarzu, czy uspakajać swoje dziewczątka, które płaczą coraz głośniej.
Wtem od schodów pada blask, rośnie, pokazuje się płomień świecy i — jakaś osoba, ciemno ubrana.
Madzia cofa się i zatrzaskując drzwi, rzuca rozkrzyczanym dziewczętom dwa wyrazy:
— Pani Latter!...
W jednej chwili sypialnię zalega cisza... Obawa przełożonej tłumi strach przed zbójcami i zapobiega zbiorowym spazmom. W korytarzu słychać ostry głos:
— Co to znaczy, Joasiu?...
Przez chwilę ktoś szepcze, potem pani Latter odpowiada równie jak pierwej ostro, lecz ciszej:
— Zrobiłaś awanturę...
Znowu szeptanie, i znowu pani Latter odpowiada szeptem:
— Chodź do mnie.
W korytarzu słychać oddalające się kroki. Madzia wchodzi do łóżka, gasi świecę i słyszy przez ścianę, że w sąsiedniej sypialni także rozmawiają.
Zegar wybił drugą.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.