Madzia nie pamiętała wypadku, któryby tak nią wstrząsnął, jak owo spóźnienie Joasi.
Nie mogła zasnąć, choć w salach i na korytarzu było cicho. Zdawało jej się, że ktoś chodzi, to, że słychać woń spalenizny, to znowu, że w deszczu, gęsto padającym, dźwięczy jakaś melodja. Nadewszystko jednak spać przeszkadzał jej bieg własnych myśli.
Marzyła, że jutro na pensji zdarzy się coś okropnego. Najpewniej Joasia straci miejsce damy klasowej, zato, że tak późno wróciła; a może i Zosię wydalą, że zamknęła drzwi na klucz.
„Biedna Joasia — wzdychała Magdalena, przewracając się na łóżku — jej już nic nie uratuje. Pamiętam, jeszcze w trzeciej klasie, pani Latter wymówiła miejsce pannie Zuzannie, za to, że bez opowiedzenia się wyszła przed południem. Albo — dwa lata temu — co się stało z panną Krystyną? Raz jeden nie nocowała w domu i — żegnam panią!... Nie wiem nawet, czy dostała miejsce na innej pensji?...
„I co tej Zosi strzeliło do głowy?... Bała się? ale na korytarz nikt nie mógłby wejść. A może ona przez zazdrość o pana Kazimierza?... Niegodziwa dziewczyna, naturalnie, że zrobiła to przez zazdrość...
„A może pani Latter i mnie wydali, za to, że wyszłam na korytarz?... Ha, powiem, że dziewczynki ogromnie bały się i chciałam je uspokoić.“
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.
TAKA, KTÓREJ SIĘ NIE POWIODŁO.