Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan z dużą głową zerwał się, bystro popatrzył Madzi w oczy i ściskając ją za rękę, powiedział:
— Pani, jestem przyjacielem tych, którzy kochają moją siostrę.
Potem usiadł na krześle i zwrócił się do Heleny. Był podobny z fizjognomji do siostry, tylko miał nieduże wąsiki i różową bliznę na prawym policzku.
— Nie przekonał mnie pan — mówiła Helenka z uśmiechem, ale bojaźliwie patrząc na Solskiego, co trochę zdziwiło Madzię.
— Życie panią przekona — odpowiedział. — Piękność słusznie nazywają paszportem, który jej właścicielowi, czy właścicielce, wyrabia stosunki między ludźmi.
— Tak, odrazu. Ale potem?...
— Następstwa zależą od dalszych czynów. W każdym razie, świat hojniej wypłaca pięknym zasługi, wiele im wybacza i bardzo często kocha ich nawet wówczas, gdy tego nie są warci.
— Może być — odpowiedziała Helenka — ale ja dobrze nie rozumiem. O moim bracie naprzykład mówią wszyscy, że jest przystojny; ja jednak nic mu nie wybaczam... A... zakochać się... w tak ładnym mężczyźnie jak on, nie potrafiłabym. Mężczyzna powinien być energiczny, odważny... oto jego piękność.
Na te słowa Madzia zarumieniła się, Ada spuściła oczy, a Solski umilkł; lecz po wyrazie jego twarzy nie można było poznać, czy zgadza się z teorjami Helenki, które Madzi wydały się dosyć nowe, a nawet niespodziewane.
Jeszcze kilka minut rozmawiano o podróży, poczem Solski podniósł się do wyjścia.
— Więc nieodwołalnie wysyła nas pan we środę? — zapytała Helenka, obrzucając go spojrzeniem.
— Czy możesz nawet pytać? — wtrąciła Ada. — Przecie widzisz, co zrobił z moją pracownią...