Rzeczywiście, Dębicki i pan Stefan mieli w tym czasie ważną rozmowę o pani Latter.
Przedewszystkiem poszli na obiad do wykwintnej restauracji na Krakowskiem, gdzie zajęli najciaśniejszy gabinet, odznaczający się tem, że miał gotyckie krzesła, obite zielonym utrechtem, i dwa duże lustra, na powierzchni których właściciele pierścionków z brylantami wypisywali sentencje, odznaczające się jędrnością i niewybrednym smakiem.
Elegancki kelner we fraku i białym krawacie, z włosami rozdzielonemi nad czołem, podał im karty i zaczął nasuwać projekta obiadu.
— Naprzód wódeczka i przekąska — mówił kelner.
— Za wódkę dziękuję — odparł Dębicki.
— A ja proszę — rzekł Solski.
— Mamy świeżutkie ostrygi.
— Bardzo dobrze — dopowiedział Solski.
— Więc po wódeczce mogę służyć ostrygami. Cały tuzin?...
— Po wódce proszę o dwa solone rydze.
— Dwa rydzyki i tuzin ostryg?
— Dwa rydze bez ostryg — odparł Solski. — A może profesor chce ostryg?
— Paskudztwo — mruknął Dębicki.
— A na obiad? — pytał kelner.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.
PLANY RATUNKU.