Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

— Już niosą kufry — rzekła pani Latter.
— Widzi mama, dopiero niosą kufry — odezwała się w tej samej chwili panna Helena. — Spóźnimy się...
Pani Latter westchnęła.
— Mateczka jest jakby niezadowolona — mówiła panna Helena, podnosząc się z kanapy i obejmując matkę. — Napróżno matuchna ukrywa się, bo ja widzę. Czy zrobiłam co złego?... Niech matuchna powie, bo inaczej zepsuje mi całą podróż... Moja złota... najdroższa...
— Ależ nic nie zrobiłaś — odparła pani Latter, całując ją.
— Ja wprawdzie nie poczuwam się do niczego, ale może mateczka coś dostrzegła, co wydaje się jej niewłaściwem?... Niech mi matuchna powie wręcz...
— Czy nie rozumiesz, że sam twój wyjazd może mi... może mnie rozstrajać...
— Wyjazd?... — zapytała Helenka. — Alboż to na długo, czy tak daleko?...
— Na długo! — powtórzyła pani Latter, ze smutnym uśmiechem. — Pół roku, czy nie długo? A ile rzeczy może się stać przez ten czas...
— Boże! — roześmiała się panna Helena — mateczka zaczyna miewać przeczucia?...
— Nie, kochanko, życie moje jest zanadto ujęte w karby, ażebym znalazła w niem miejsce na przeczucia. Ale jest miejsce na tęsknotę...
— Za mną?... — zawołała Helenka. — Mama tak ciągle zajęta, że widywałyśmy się ledwie przez godzinę na dzień, a czasami i tego nie...
Pani Latter cofnęła się od niej, zamyśliła się i odpowiedziała, smutnie chwiejąc głową:
— Masz słuszność, widywałyśmy się ledwie przez godzinę na dzień, a czasem i tego nie!... Pracuję, wiesz przecie. Ale nawet nie widząc was, jestem pewna, że jesteście blisko mnie, i że was zobaczę, gdy znajdzie się wolna godzina... Ach, ile