Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

oszczędzić zawodów. A ty masz tyle rozsądku, że powinnaś mi ufać.
Panna Helena objęła matkę za szyję i oparłszy głowę na jej ramieniu, rzekła cicho:
— Więc między nami, mateczko, niema nieporozumień?... Mama nie gniewa się na mnie?...
— Skąd ci znowu przyszło do głowy!... Będzie mi smutno, bardzo smutno... Ale, jeżeli ty znajdziesz szczęście...
Do gabinetu zapukano. Wszedł służący i zawiadomił, że przyjechały karety.
— A, czy kamerdyner pana Solskiego już jest? — zapytała pani Latter.
— Ten, co z panienkami ma jechać zagranicę? Właśnie czeka.
— A Ludwika gotowa?
— Żegna się ze służbą, ale jej rzeczy już odeszły na kolej.
— Więc poproś pannę Adę, ażeby siadła z panną Magdaleną i z kamerdynerem, a my zaraz przyjedziemy z Ludwiką.
Służący wyszedł, pani Latter pociągnęła córkę do swojej sypialni, gdzie nad klęcznikiem wisiał ukrzyżowany Pan Jezus z kości słoniowej.
— Dziecko moje — mówiła pani Latter zmienionym głosem — Ada jest szlachetną dziewczyną, jej miłość wiele znaczy dla ciebie, ale... nie zastąpi oka matki... Więc w chwili, kiedy wyrywasz się z pod mojej opieki, polecam cię Bogu... Pocałuj ten krzyż...
Helenka dotknęła krzyż ustami.
— Klęknij tu, dziecko...
Uklękła, trochę ociągając się i patrząc na matkę ze zdziwieniem.
— O co ja się mam modlić, mamo?... Czy to tak daleko, czy na tak długo wyjeżdżam?...
— Módl się o wszystko: ażeby Bóg cię nie opuścił, chronił cię od przygód i... ażeby dla mnie zesłał ukojenie... Módl