Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

się, Helu, za siebie i za mnie... Może Bóg chętniej wysłucha modlitwy dziecka.
Zdziwienie panny Heleny rosło. Klęczała na jednem kolanie i, oparta o klęcznik, z niepokojem patrzyła na matkę.
— Czy zawsze jest się usposobionym do modlitwy?... — zapytała nieśmiało. — Poco to, matuchno?... Przecie Bóg i bez pacierza zrozumie nasze intencje, jeżeli... jeżeli je słyszy...
I zwolna podniosła się z klęcznika.
— Boże miłosierny... Boże sprawiedliwy!... — szeptała pani Latter, chwytając się za głowę.
— Co mateczce jest?... Matuchno!...
— Nieszczęśliwa jestem — mówiła cicho — najnieszczęśliwsza z matek, bo nawet nie nauczyłam was modlić się... Tamten nie wierzy w nic, drwi... ty wątpisz, czy Bóg usłyszy modlitwę, a ja... nawet nie umiem cię przekonać... Zaczyna się dla mnie dzień sądu z wami i ze wszystkiem...
Pochwyciła córkę w objęcia i całowała ją, płacząc.
— Ja chyba zostanę... — rzekła Helenka z rozpaczą w głosie.
Pani Latter odsunęła ją i otarła oczy.
— Ani mi się waż myśleć o tem!... Jedź, rozerwij się i wracaj doświadczeńsza... O, gdybyście wy znaleźli dla siebie odpowiednie stanowiska, byłabym szczęśliwa, choćby mi przyszło zostać gospodynią na jakiej pensji... Jedźmy... jestem rozdrażniona i mówię sama nie wiem co...
— Ależ naturalnie, że matuchna jest rozdrażniona... Ja się tak zlękłam!... A mamie chyba przypomniały się te dawne czasy, kiedy ludzie, jadąc z Warszawy do Częstochowy, albo nawet do Pruszkowa, kupowali nabożeństwo za szczęśliwą podróż. Dziś niema ani takich niebezpieczeństw, ani naiwnej wiary... Matuchna sama czuje to doskonale...
Matka słuchała jej ze spuszczonemi oczyma.
Wyszły do gabinetu i pani Latter dotknęła dzwonka.