Kamerdyner Solskiego zabiegł im drogę i wprowadził do sali pierwszej klasy. Trafiły na moment, kiedy Ada i pan Solski sadowili na kanapie swoją ciotkę, od stóp do głów zawiniętą w aksamity i futra, z pod których prawie nie było widać osoby, tylko słychać urywane francuskie zdania, wyrażające obawę, czy noc nie będzie zanadto zimna, czy można spać w wagonie, i wiele innych w tym rodzaju.
Pani Latter usiadła obok starej damy, a Helenka ledwie miała czas przywitać się z nią, gdyż została otoczona przez gromadkę osób, które chciały ją pożegnać. Pierwszy przysunął się profesor Romanowicz, piękny brunet. Podał Helence bukiet róż i melancholijnie patrząc w oczy, rzekł półgłosem:
— I cóż, panno Heleno?...
— I już!... — odpowiedziała, śmiejąc się, zarumieniona Helenka.
— Jeżeli tak... — zaczął, ale musiał ustąpić panu Kazimierzowi Norskiemu, który wręczywszy bukiet Adzie, podał siostrze pudełko cukierków, mówiąc:
— Nie żegnam się z tobą, tylko do widzenia, najdalej za miesiąc.
— Do widzenia za miesiąc? — powtórzyła zdziwiona Helenka. — Przecie ty jedziesz do Berlina, nie do Rzymu...
— Berlin, Rzym, Paryż, to wszystko leży pod jednym dachem, kiedy się raz wyjedzie zagranicę...
I cofnął się przed panną Solską, która pocichu spytała Helenkę, czy nie jest za lekko ubrana i rumieniąc się, szepnęła, że pan Kazimierz jej, Adzie, dał prześliczny bukiet.
Rozległ się pierwszy dzwonek, na peron zaczęli tłoczyć się pasażerowie drugiej klasy, a i w pierwszej otworzono drzwi. Helenka odciągnęła Madzię nabok.
— Wiesz — mówiła prędko — przed chwilą miałam scenę z mamą... istny wyjątek z dramatu!... Kazała mi klęknąć i modlić się, słyszałaś!
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.