Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

za dziesięciozłotowemi lekcjami u pani Latter? Ale natychmiast powiedziała sobie, że posądzając pana Romanowicza, jest głupia i przewrotna — i to ją uspokoiło.
Kiedy wsiadły do karety i wracały do domu, pani Latter, spuściwszy okno, wychyliła się parę razy, jakby jej brakło powietrza, a potem zaczęła mówić prędko i z ożywieniem:
— To nic, niech się dziewczyna rozerwie. Ty przecie wiesz, Madziu, że ona nigdzie nie wyjeżdżała, a dziś i kobieta musi poznać świat. W podróżach żyje się prędzej, obserwuje się ludzi i wartość życia. Jak to smakuje łóżko po nieprzespanej nocy w wagonie; a jak człowiek tęskni do domu po hotelach!... I prędzej chce wracać, aniżeli zdawało mu się przed wyjazdem...
Ostatnie zdania wypowiedziała ze śmiechem. Lecz ile razy w głąb karety padł blask mijanej latarni, Madzia spostrzegała na twarzy pani Latter przykry wyraz, który nie godził się ani z jej śmiechem, ani z wielomównością.
— Bardzo jestem kontenta — mówiła dalej pani Latter — że ty wracasz ze mną. Obecność dobrego człowieka przynosi ulgę, a ty jesteś dobre dziecko... Gdybym mogła mieć jeszcze jedną córkę, chciałabym ciebie...
Madzia milczała, tuląc się w głąb karety i czując, że strasznie rumieni się. Ma też pani Latter za co chwalić ją, głupią i złą dziewczynę, która od koleżanek przyjmuje złote zegarki, a nie ma serca do Heleny!...
— Ty, Madziu, kochasz rodziców? — zagadnęła nagle pani Latter.
— Ach, pani!... — szepnęła Madzia, nie wiedząc co odpowiedzieć.
— A przecie nie jesteś w domu już siedem lat...
— Ale jakbym chciała być!... — przerwała jej Madzia. — Teraz to nawet nie lubię jeździć na święta, bo kiedy przyjdzie wracać do Warszawy, zdaje mi się, że umrę z żalu... Choć mi tu bardzo dobrze.