hałas: niższe klasy powracały z Foksalu z panną Howard. Madzia mimochodem spostrzegła, że dotychczas obojętna Zosia poczyna blednąć i żegna się ukradkiem.
— Nie bój się, wszystko będzie dobrze... — szepnęła Madzia, czując, że sama jest w strachu.
Z dziesięć minut czekały w gabinecie przełożonej, milcząc i nie patrząc jedna na drugą. Nareszcie weszła pani Latter. Starannie zamknęła drzwi za sobą, podała rękę Madzi, lecz ani spojrzała na piękne dygnięcie Zosi, udając, że jej wcale nie spostrzega. Potem usiadła przed biurkiem, Madzi wskazała kanapkę i zaczęła szukać czegoś w szufladkach. Owego czegoś nie było jednak ani w szufladzie prawej, ani w środkowej, ani w lewej dolnej; pani Latter bowiem, pozasuwawszy je, podniosła z biurka kilka arkusików listowego papieru, przepełnionego drobnem pismem, i zapytała:
— Co to jest?
Dotychczas blada Zosia zrobiła się ponsową i znowu zbladła.
— Co to znaczy? — powtórzyła pani Latter, zimno patrząc na Zosię.
— To... to jest... o „Nieboskiej Komedji“ Krasińskiego.
— Widzę. Domyślam się, że ową „jedyną“ i „najdroższą“ jest „Nieboska Komedja“; ale któż jest ten „dozgonny“?... Spodziewam się, że nie Krasiński, więc kto?...
Zosia sposępniała, lecz milczała.
— Chcę wiedzieć, jaką drogą otrzymujesz te kursa literatury?
— Nie mogę powiedzieć — szepnęła Zosia.
— A kto jest autorem?...
— Nie mogę powiedzieć — powtórzyła Zosia nieco śmielej. — Ale przysięgam pani — dodała, podnosząc oczy i kładąc rękę na piersiach — przysięgam... że nie pan Kazimierz...
I zalała się łzami.
Pani Latter z zaciśniętemi pięściami zerwała się z fotelu,
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.