Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak Boga kocham, anim myślał!... — zawołał student, bijąc się w piersi.
— Więc jakiż cel miały pańskie wizyty?... — zapytała panna Klara już rozgniewana.
— Jaki cel, słyszy pani?... — zwrócił się do Madzi, rozkładając ręce. — Taki sam cel, jak dziś... jak zawsze... Przyniosłem pani korektę, ale...
— Korektę?... Mego artykułu o nieprawych dzieciach?... — zawołała panna Howard.
Madzia zdumiała się nad nagłą przemianą. Chwilę temu panna Klara była podobna do Judyty, ścinającej Holofernesa, a teraz przypominała pensjonarkę.
— Ale jeżeli mają mnie spotykać takie awantury — mówił student — to dziękuję!... Do niczego nie chcę się mieszać...
Panna Howard znowu odzyskała uroczysty nastrój i głęboki ton głosu.
— Panie Władysławie — rzekła — raniłeś mnie pan śmiertelnie... Lecz gotowa jestem przebaczyć, jeżeli przysięgniesz, że... nigdy... nie ożenisz się z Manią...
— No, to ja pani przysięgam, że tylko z nią się ożenię — odparł student, machając rękami i nogami, w sposób, nielicujący z powagą sytuacji.
— Więc pan zdradzasz postęp... sprzeniewierzasz się naszemu sztandarowi...
— Co mi tam postęp... sztandar!... — mruknął, wichrząc już powichrzoną czuprynę.
— Oto ma pani dowód męskiej logiki! — rzekła wyniośle panna Howard, zwracając się do Madzi.
— Męska logika... męska logika!... — powtarzał pan Kotowski. — W każdym razie nie układały jej kobiety...
— Widzę, panie Kotowski, że z panem nigdy nie można rozmawiać poważnie — przerwała mu panna Klara tonem tak swobodnym, jakby w tej chwili spotkało ją coś bardzo we-