W tej chwili zapukano i nie czekając na wezwanie, weszła panna Howard.
„Znowu coś dramatycznego!“ — pomyślała pani Latter, patrząc na nauczycielkę.
— Przychodzę w ważnej sprawie i... drażliwej — rzekła panna Howard.
— Widzę to i słucham.
— Pozwoli pani, że przedewszystkiem zapytam: czy prawda, że pani nie chce przyjąć na pensję Mani Lewińskiej?
Pani Latter zmarszczyła brwi, ale na jej twarzy nie było gniewu.
— Błagam panią — mówiła panna Klara — nie gub tego dziecka... Korespondencja z panem Kotowskim, jak pani wie, była całkiem niewinna i ogranicza się do dwu listów, a raczej... artykułów... Jeden o „Komedji Nieboskiej,“ drugi o „Irydjonie...“ Może tam są uboczne wzmianki, ale pamięta pani, jakim one tonem były pisane?... Gdyby pani wydaliła Manię, biedny chłopak odebrałby sobie życie... Taki zdolny... uczciwy... Czeka u mnie na wyrok pani...
— Ach, pan Kotowski jest na górze?... O trzeciej miał u mnie zobaczyć się z opiekunem Mani — rzekła pani Latter.
— Właśnie na to czeka w moim pokoju i o trzeciej tu będzie.
— Zapewne... zobaczymy... — odpowiedziała pani Latter. — Jeszcze waham się, ale... jeżeli pani zna tego młodzieńca i ręczy, że się to nie powtórzy...
Panna Klara spostrzegła jakiś szczególny rys w wyrazie twarzy pani Latter; nie zważając jednak na to, podała przełożonej rękę i rzekła tonem stanowczym:
— Pani, wzamian za zatrzymanie Lewińskiej znajdzie pani we mnie najwierniejszą przyjaciółkę...
— Będę miała zupełną nagrodę — odparła pani Latter.
— Dam pani zaraz tego dowód, a nawet dwa. Naprzód
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.