Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

wywietrzeje z głowy elegancja... A więc raz, dwa, trzy... i — zgoda!...
— Nie mogę... — szepnęła pani Latter.
— Co to jest nie mogę? — oburzył się szlachcic. — Kobieta tak zbudowana jak pani... Cóżto, masz obowiązki, męża?...
Pani Latter wstrząsnęła się i podniósłszy na niego oczy pełne łez, szepnęła:
— A gdyby... a gdyby?...
— Gdybyś miała męża?... — odparł nieco zdziwiony. — No, to pal go sześć!... Mąż, który przez całe wieki nie pokazuje się, nie jest mężem... Wreszcie cóżto, niema rozwodów?... A jak będzie trzeba, to potrafię strzelić w łeb... Tylko powiedz szczerze, co jest?...
Pani Latter, płacząc, schwyciła go nagle za rękę i serdecznie ucałowała.
— Nie dziś — rzekła — nie dziś!... Opowiem kiedy indziej... Dziś niech mnie pan już o nic nie pyta — mówiła, drżąc i szlochając. — Niktby nie przypuścił, niktby nie uwierzył, jaka jestem nieszczęśliwa i opuszczona... Krąży około mnie, bo ja wiem, chyba ze sto osób; a nie mam żywej duszy, której mogłabym powiedzieć: patrz, ile ciężarów i cierpień dźwigać musi jedna kobieta...
Szlachcicowi poczerwieniały oczy.
— Widzi pan — mówiła, patrząc na niego z obawą — ledwie pan do mnie serdeczniej przemówił, a już płacę za to niepokojem... Nie mnie myśleć o małżeństwie!... Ach, ale gdyby pan wiedział, jak potrzebuję człowieka, przed którym mogłabym się poskarżyć choć... czasami... Widzi pan, ucieknie pan ode mnie i już na schodach powie sobie: poco ja się wdałem z tą nieszczęśliwą?...
Mielnickiemu łzy spływały na siwe wąsy. Odsunął się od pani Latter, wziął ją za ręce i rzekł:
— Przysięgam na Boga, że nic nie rozumiem; ale tak mó-