Silny rumieniec wystąpił na twarz pani Latter. Dla tego człowieka tysiąc rubli stanowi poważną sumę, a ona chciała wydobyć cztery tysiące...
— Więc ile? — nalegał szlachcic — bo czuję, że na dnie zgryzot leżą pieniądze, niewarte jednej łzy pani, a nie dopiero bezsennych nocy.
Pani Latter podniosła głowę.
— Pieniądze mam — rzekła — ale często brak mi rady, a choćby tylko widoku życzliwego człowieka. Są to rzeczy gorsze, aniżeli niedostatek...
— Żartuj pani z tego i wiedz, że masz we mnie sługę, który w ogień i wodę pójdzie za tobą. Nie nalegam dziś, bo pani sobie nie życzysz, ale proszę o jedno: gdy będziesz w potrzebie, choćby nawet chodziło... no, już nie wiem o co, odwołasz się do mnie. Dom mój wystarczy dla nas dwojga, tylko porzuć tę pensję, która ci życie zatruwa. Im prędzej ciśniesz ją, choćby ci nie zostało na owinięcie palca, tem lepiej zrobisz.
Podniósł się z kanapy, chcąc już iść.
— A gdybym kiedy — rzekła smutno pani Latter — gdybym kiedy naprawdę zapukała do drzwi pańskich?... Bo przecież mogę wszystko stracić...
— Trać, aby prędzej i przyjeżdżaj — odparł. — Kiedykolwiek zajedziesz: w dzień, czy w nocy, zastaniesz gotowe mieszkanie... Nie chcesz być moją żoną, możesz jednak być panią mego domu i gospodarstwa, które potrzebuje kobiecej ręki. Na pensję pluń... dość tych borykań się, przy których tracisz sen, a zapewne i apetyt!
Ucałował jej ręce i biorąc za klamkę drzwi, dodał:
— Pamiętaj pani: masz swój własny dom! Ciężką krzywdę zrobiłabyś staremu, nie rachując na mnie jak na Zawiszę. Nietylko tacy smarkacze jak pan Kotowski, mają wiarę... To
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.