coś takiego, jakgdyby człowiekowi, osaczonemu ze wszystkich stron przez niebezpieczeństwa, otworzono wyjście...
Pani Latter rozejrzała się po gabinecie. Jest tylko troje drzwi, a przecie gotowa była przysiąc, że przed chwilą były tu czwarte drzwi. Ależ, naturalnie, że były, tylko zamknęły się teraz, po odejściu Mielnickiego.
Chwyciła się za głowę (od pewnego czasu był to u niej ruch nałogowy) i usiłowała coś sobie przypomnieć, ale napróżno.
„Aha! już wiem — pomyślała. — Miałam od Mielnickiego pożyczyć cztery tysiące rubli...“
— Wolałabym umrzeć!... — szepnęła po chwili.
Jedna cyfra pociągnęła za sobą cały szereg innych cyfr. Pani Latter usiadła przy biurku i po tysiączny raz, pukając ołówkiem w papier, bo już nie można było pisać, rachowała:
„Do wakacyj potrzebuję na samą pensję dwadzieścia jeden tysięcy rubli... Dług w banku tysiąc rubli... A Hela?... A Zgierski?... Od uczenic nie zbiorę nawet dwadzieścia tysięcy rubli, więc gdzie reszta?...“
Zapalono światło. Od piątej zaczęli schodzić się interesanci: rodzice pensjonarek i przychodnich, jakieś dwie damy po składkę na odnowienie kościoła, nauczyciel, Angielka na miejsce pani Fantoche i znowu dwie damy z biletami na bal dobroczynny.
O siódmej wizyty skończyły się, a pani Latter była tak zmęczona, że z trudnością powstrzymywała się od łez.
Wszedł Stanisław i przyniósł drewnianą paczkę.
— Od pana Mielnickiego — rzekł.
— Aha!... dobrze...
Porwała paczkę i wyniosła do sypialni. Nożyczkami przecięła sznur i podważyła deskę, pod którą ukazały się butelki, okryte pleśnią, grubą jak kożuch. Z gorączkową niecierpliwością zawadziła nożyczkami o jeden korek. Wyszedł i pani Latter uczuła przyjemny zapach.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.