Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

No, ale dziś już jest swobodna. Ma prawo żebrać, upaść na ulicy, pójść do szpitala, nawet — umrzeć gdzieś pod bramą, lecz z tem słodkiem uczuciem, że jest swobodna, że oderwały się nieprawdopodobne ciężary, miażdżące ją przez kilkanaście lat!... Jestże to powtórne urodzenie, czy zmartwychwstanie?
I kiedy tak nasyca się swobodą, kiedy tak tonie w niej razem z miękką pościelą, nagle — widzi, że ktoś zabiega jej drogę i w brutalny sposób chce zawrócić ją na pensję... Na pensję?... Tak. I to robią jej własne dzieci: Kazimierz i Helena! Milczą, lecz ich twarze są surowe, a spojrzenia pełne wymówek...
„Dzieci moje... dzieciny moje... wy chyba nie wiecie, ile ja wycierpiałam na pensji?...“
„Nam potrzeba pieniędzy... dużo pieniędzy...“
„Ale, bo wy nie wiecie... ja wszystko przed wami ukrywałam... Wy przecie nie mielibyście serca skazywać matkę drugi raz na powolne konanie... Życie wam oddam, ale oszczędźcie mąk, na jakie nie skazałby mnie najokrutniejszy tyran...“
„Pieniędzy... nam potrzeba pieniędzy...“
Pani Latter budzi się i siada na łóżku, szlochając.
— Dzieci — mówi — to niepodobna!...
Przypomina je sobie, kiedy były małemi, słyszy ich cienkie głosiki i widzi łzy, które wylewały nad martwym kanarkiem.
— Dzieci moje?... — powtarza już trzeźwa, ocierając oczy.
Zapala świecę. Jest dopiero pierwsza po północy.
— Ach, to wino! — szepcze. — Jakież ono okropne sny sprowadza.
Gasi świecę i kładzie się znowu, a stroskana myśl jej waży się między dwoma pytaniami:
„Co jest lepsze: czy wcale nie spać, czy mieć takie straszne sny?...“
I w tej samej chwili doznaje nieprawdopodobnego uczu-