Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

cia, w jej sercu budzi się coś, jakby niechęć, czy żal do dzieci... Czego nie zrobiło kilkanaście lat na jawie, zrobił sen...
— Czy to podobna? — szepcze.
A przecie tak jest: senne marzenie powiedziało, że mogłaby być, nawet dzisiaj, swobodną, gdyby nie dzieci i — na jej duszę upadł jakiś chłód i cień, w którym na dzieci spojrzała z nowego punktu.
Nie były to już „dzieci.“ Przestały niemi być w rzeczywistości oddawna, a w jej sercu przed chwilą, w czasie snu. Były to jeszcze osoby ukochane, bardzo ukochane, ale już dorosłe, które nastawały na jej swobodę i spokój, i przeciw którym... kto wie, czy nie należałoby się bronić?...
Na drugi dzień pani Latter zbudziła się około ósmej rano, rzeźwa i spokojna. Ale pamiętała swój sen i czuła w sercu jakby krople lodu. Zdawało jej się, że wylała nad sobą o jedną łzę za wiele, że ta łza upadła na dno jej duszy i zlodowaciała.
To też na jej twarzy nie było widać nerwowego niepokoju, który dręczył ją od kilku tygodni, ale — chłód i jakby zawziętość.
W ciągu następnych paru dni uczenice wróciły, z wyjątkiem czterech przychodnich, i rozpoczęły się lekcje. Na pensji było spokojnie, tylko pewnego razu panna Howard, wciągnąwszy Madzię do swego pokoiku, rzekła z zarumienioną twarzą:
— Panno Magdaleno... Przysięgnijmy sobie, że uratujemy panią Latter!...
Madzia spojrzała na nią zdziwiona.
— Pani Latter — ciągnęła uroczyście panna Klara, wznosząc palec do góry — pani Latter, to szlachetna kobieta. Wprawdzie dawne przesądy walczą w niej z nowemi ideami, ale postęp zwycięży...
Madzia była coraz mocniej zdziwiona.
— Nie rozumiesz mnie pani?... Nie będę wykładała mego