Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.
XV.
PAN ZGIERSKI ROZMARZONY.

Piątego dnia po odwiedzinach Mielnickiego, na kilka minut przed pierwszą, w jadalnym pokoju pani Latter i pod jej osobistym dozorem Stanisław i panna Marta przygotowywali stół do wykwintnego śniadania.
— Śledzie i kawior — mówiła pani Latter — niech panna Marta postawi z tej strony, przy wódce.
— Ostrygi na kredensie? — zapytała gospodyni.
— Ale gdzież tam. Ostrygi otworzy Stanisław, gdy wejdzie pan Zgierski... Otóż, zapewne i on!... — dodała pani Latter, usłyszawszy dzwonek. — Czy Michał jest w przedpokoju?
Wyszła do gabinetu, a Stanisław spojrzał na pannę Martę, która spuściła oczy.
— Takiemu, to dobrze — mruknął lokaj.
— Tu się nikt nie pyta Stanisława, komu dobrze, a komu źle — odburknęła gospodyni. — Najgorsza rzecz, kiedy służba rozpuszcza język, bo z tego rodzą się plotki jak pchły z trocin. Stanisław powinien mieć tyle rozumu, ażeby nie wsadzać nosa do cudzego prosa...
— Oj! oj! oj!... — zawołał stary lokaj, chwytając się oburącz za głowę, i wybiegł z pokoju.
Tymczasem do gabinetu pani Latter wszedł oczekiwany gość, pan Zgierski. Był to człowiek przeszło pięćdziesięcioletni, niewysoki, nieco otyły, na którego głowie duża łysina coraz wyraźniej spychała resztkę szpakowatych włosów. Jego ubiór