Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

dał jedną. A ja nie mogłam z niej zrobić lepszego użytku, jak...
Słowom tym towarzyszyło melancholijne spojrzenie.
Zgierski wypił kieliszek, milcząc i pragnąc zaznaczyć milczeniem, że chwila jest bardzo uroczystą. Pierwszy jednak kieliszek nasunął mu szereg nowych myśli.
„Jeżeli ona — mówił sobie — wychodzi za Mielnickiego, który jest majętnym człowiekiem, więc — nie ma do mnie żadnego interesu. A jeżeli nie ma interesu, więc... co?... Więc — chyba kocha się we mnie?...“
I w tej chwili w jego duszy, która była mieszaniną najniezgodniejszych pierwiastków, obudziła się potrzeba szczerości.
— Śledzie są wyborne!... — mówił. — Kawior... kawior jest wyższym nad sam podziw! Czy może być coś wyższego nad podziw? — zapytał, badając spojrzeniem, czy pani Latter zrozumiała jego słówko. I poznał, że zrozumiała.
— Panie Stefanie — rzekła pani Latter — nie widziałam, ażeby pan pił za gościa...
— Więc ja ten kieliszek, tej wybornej starki, piłem w imieniu?...
— Chyba w imieniu gospodarza — wtrąciła pani Latter, patrząc na obrus.
— Pani!... — odparł, spoglądając na nią z wyrazem przyjaźni, która mocno zahaczała o miłość i — nalewając drugi kieliszek. — Pani — mówił zniżonym głosem — teraz piję jako gość... Jako gość, który umie milczeć, nawet wówczas, gdy jego serce chciałoby... Powiedziałbym: zapłakać, lecz powiem: zawołać... Pani, jeżeli jest to potrzebne do twego szczęścia i spokoju, pozwól mi, ażebym taki sam kielich wypił... za jakieś wspólne zdrowie... choćby nad brzegami Buga... Skończyłem.
Postawił wypity kieliszek i usiadł, opierając głowę na ręku.
W tej chwili wszedł Stanisław z tacą, pełną ostryg na lodzie.