Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

muszę, gdyż inaczej grozi mi nieprzyjemność, na którą pani, o ile ją znam, nigdyby nie zezwoliła.
— Ależ rozumie się...
— Jestem tego pewny i nawet przypominam sobie (co obudziło we mnie najwyższą cześć i podziw) słowa pani: „Choćbym miała sprzedać wszystkie meble, własne i szkolne, zwrócę panu pięć tysięcy rubli na termin...“
— Nawet według naszej umowy, wszystkie one już należą do pana — dodała pani Latter.
Zgierski machnął ręką.
— Czysta formalność, oparta na wyraźnem żądaniu pani... której dopełniłbym tylko w wypadku, gdyby ta kombinacja była dla pani korzystną.
— Więc pięć tysięcy rubli zostawia mi pan do połowy lipca? — rzekła pani Latter.
— Tak jest. Dopiero w tym terminie zawiśnie mi nad głową miecz Damoklesa... Czy pani da wiarę, iż mogą mi zlicytować meble?...
Pani Latter nalała mu nowy kieliszek.
— Proszę pana — zaczęła po chwili — a gdybym w ciągu tego lub przyszłego miesiąca zapotrzebowała jeszcze... czterech tysięcy rubli, także do połowy lipca?...
— Gdzież znowu... Nieprawdopodobne... — odparł Zgierski, wzruszając ramionami.
— Owszem, jest to możliwe, gdyż bardzo wiele uczenic zapłaci mi dopiero w końcu czerwca.
Zgierski zamyślił się.
— A to ma pani kłopot... — rzekł. — Żałuję, że umieściłem wszystkie moje fundusze w akcjach cukrowni... No, żałuję!... tak się mówi... Pani wie, że teraz cukrownie dają osiemnaście i dwadzieścia procent dywidendy?... Gdyby nie to, musiałbym się dobrze kurczyć... Więc naturalnie nie tego żałuję, że mam akcje, ale... że nie mogę służyć pani na tak krótki termin...