Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

Przysięgłabym, że ułożył się z nią o swoją sumę! Naturalnie między Solskim i Helenką coś musi być... Dałby Bóg, bo w niej ostatnia nadzieja... Ale jakiż niegodziwy ten Dębicki! Teraz rozumiem, dlaczego nie targował się, kiedy mu przeznaczyłam rubla za lekcję... Nędzarz musiał przyjąć, ale mi tego nie zapomniał... Tak, cała nadzieja w Helenie...“
Nad wieczorem panna Howard wciągnęła Madzię do swego pokoju i zatrzasnąwszy drzwi, zawołała z triumfem:
— A co, nie mówiłam, że Dębicki jest hultaj?...
— Co znowu?...
— Tak!... Uspokoić się nie mogę po tem, co mi opowiadała Marta... Ale, panno Magdaleno, przyrzeknijmy sobie, że go tu nie będzie...
— Co on zrobił? — zapytała zdziwiona Madzia.
— Wszystko, do czego taki człowiek jest zdolny... O, ja nigdy nie mylę się, panno Magdaleno... Romanowicz zupełnie co innego, to profesor nauk przyrodniczych: energiczny, postępowy, no i elegancki... Widziałam go niedawno u Malinowskiej i, powiem pani, że przedstawił mi się zupełnie w nowem świetle. On rozumie, czego potrzeba kobietom. O, my musimy dużo zmienić na pensji, a nadewszystko — uratować panią Latter.
— Czy tylko nie myli się pani? — rzekła Madzia, błagalnie patrząc na pannę Howard.
— Co do tego, że interesa pani Latter idą źle? — odparła z uśmiechem panna Howard.
— Nie, ale co do Dębickiego?... — mówiła Madzia z żalem.
— Pani zawsze będzie nieuleczoną idealistką... Pani gotowaby wątpić o winie zbrodniarza, schwytanego na gorącym uczynku...
— Ależ, co on zrobił, proszę pani?
Panna Howard zastanowiła się.
„Co on zrobił?... co zrobił?...“ — powtarzała w duchu,