W następną sobotę przypadał koniec stycznia. Dzień ten głęboko zapisał się w pamięci Magdaleny.
Około jedenastej z rana, kiedy uczenice siedziały w klasach, z jednej sypialni usunięto rzeczy panny Joanny i wyniesiono tylnemi schodami na wóz, który czekał pod oficyną, kryjąc się przed spojrzeniami ciekawych. Panna Joanna blada, ale z podniesioną głową, sama spakowała się i sama dyrygowała tragarzami.
Kiedy wszystko wyniesiono, i panna Joanna włożyła kapelusz i okrycie, weszła do sypialni Madzia z listem od pani Latter. Joanna wyrwała z jej ręki list, patrząc w oczy z zuchwałym uśmiechem.
— Nie żegnasz się z nikim, Joasiu? — zapytała Madzia.
— Z kim? — odparła szorstko. — Czy z panią Latter, która mi przysłała pieniądze przez... przez moje eks-koleżanki, czy z tą warjatką Howardówną?...
— I nikogo ci nie żal?
— Wszystkie jesteście głupie! — zawołała Joanna — a najgłupsza Howardówna... Apostołka samodzielności kobiet, cha! cha!... Ta kobieta ma chorągiewkę w głowie: niedawno mnie uwielbiała, potem zaczęła kopać dołki pode mną, a teraz udaje, że mnie nie zna...
— Bo poco wydobyłaś ten nieszczęśliwy list! — szepnęła Madzia.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
XVII.
PIERWSZY UŚCISK.