— Tak mi się podobało!... Nie pozwolę, ażeby ktokolwiek mnie krzywdził!... A nie mszczę się nad Howardówną, bo wiem, że ta warjatka dokuczy wszystkim i sama się zgubi... Zgubi pensję i Latterową.
To powiedziawszy, panna Joanna wyszła z gniewem na korytarz, ostentacyjnie usuwając się od Madzi.
— I ze mną nie żegnasz się? — spytała Madzia.
— Bo wszystkie jesteście głupie! — zawołała, wybuchając płaczem.
Prędko przebiegła przez korytarz i znikła na bocznych schodach, skąd jeszcze parę razy doleciało jej spazmatyczne szlochanie.
O piątej po południu, w kancelarji na drugiem piętrze miała odbyć się sesja miesięczna. Ponieważ profesorowie czekali, a pani Latter jeszcze nie przyszła, więc panna Howard szepnęła Madzi, ażeby przypomniała o tem przełożonej.
Madzia, zbiegłszy na pierwsze piętro, weszła do gabinetu, lecz pani Latter nie było. Zajrzała do dalszych pokojów i spotkała — pana Kazimierza. Był wzburzony, ale piękny.
— Pani Latter niema?... — zapytała zmieszana Madzia.
— Poszła mama na sesję — odparł. A widząc, że zarumieniona Madzia chce odejść, chwycił ją za rękę i rzekł:
— Proszę o chwilkę rozmowy, panno Magdaleno. Przecież pani nie należy do sesji.
Madzia tak zlękła się, że nie mogła wydobyć głosu. Bała się pana Kazimierza, ale nie miała siły opierać się jego życzeniu.
— Chcę z panią pogadać o mojej matce, panno Magdaleno...
— Ach, tak!... — i Madzia odetchnęła.
— Niech pani siądzie, panno Magdaleno.
Usiadła, bojaźliwie patrząc mu w oczy.
— Mam do pani dwie prośby. Czy zechce pani je spełnić?... Niech się pani nie lęka: obie dotyczą mojej matki.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.