Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

o czem powinnabym milczeć. Otóż, pomimo zapewnień, że pani Latter jest osobą dobrą, doświadczoną i renomowaną, ja zaś jestem prawie nowicjuszką na tem polu, jednakże... nie mogę wchodzić z nią w żadne spółki. Rola pani Latter skończyła się, to nie jest kobieta dzisiejszej epoki.
Madzia drgnęła na krześle i z błyszczącemi oczyma odparła:
— Pani Latter od kilkunastu lat pracuje...
Panna Malinowska spojrzała na nią chłodno.
— A pani nie pracuje?... — zapytała. — I ile pani zarabia?
Madzia tak się stropiła pytaniem, że podniósłszy się z krzesła, wyrecytowała głosem pensjonarki, wydającej lekcję:
— Mam piętnaście rubli miesięcznie, życie, mieszkanie i wychodne trzy razy tygodniowo...
Panna Howard wzruszyła ramionami.
— Otóż, widzi pani — mówiła panna Malinowska — tak wynagradza się praca kobiet w naszej epoce. Mamy za nią ledwo skromny byt, nie wolno nam marzyć o robieniu majątku, a pod żadnym pozorem nie możemy mieć dzieci, bo... któż je wykarmi i kto je wychowa?...
— Społeczeństwo!... — wtrąciła panna Howard.
— Tymczasem — ciągnęła dalej panna Malinowska — pani Latter ma zupełnie inne pojęcia. Prowadzi dom, jak wielka dama, to jest, pracując za jedną, wydaje za pięć, a może i dziesięć zwyczajnych pracownic. Niedość tego: pani Latter ma dzieci, wychowane na wielkich panów...
— Na to pracuje... — szepnęła Madzia.
— Myli się pani — przerwała panna Malinowska — ona już nie pracuje, bo pracować nie może... Ona co najwyżej zagryza się na śmierć, myśląc o jutrze, bo czuje, że jutro — nie dla niej. Ona widzi, że kapitał, który włożyła w wychowanie dzieci, jest zmarnowany. Bo dzieci nietylko jej nie po-