Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

magają, nietylko trwonią jej pieniądze, nietylko rujnują jej przyszłość, ale w dodatku same sobie nie dadzą rady...
— To okrutne, co pani mówi — wtrąciła Madzia.
Panna Malinowska zdziwiła się i spoglądając na pannę Howard, rzekła:
— Ależ to nie ja mówię, tylko całe miasto... Świadkiem panna Howard. Ja zaś dodaję od siebie, że ponieważ za moją pracę mieć będę najwyżej pięćset lub sześćset rubli rocznie, więc nie mogę brać na wspólniczkę kobiety, która potrzebuje kilku tysięcy rubli... Mam wprawdzie jakiś kapitał, ale procent od niego, jeżeli pensja da procent, należy do mojej matki.
— Nie śmiałybyśmy pani stawić podobnych żądań — odezwała się zakłopotana panna Howard.
— Ja też nie odpowiadam na żądania, tylko tłomaczę się, ażeby nie być źle zrozumianą, a potem... zbyt surowo sądzoną — mówiła panna Malinowska. — Położenie moje jest trudne, bo pani Latter może wszystko stracić, a ja jestem do pewnego stopnia zaangażowaną w jej interesa i pensję nabyć muszę. W dodatku, pensja jest rozprzężona, trzeba wiele rzeczy zmienić, nie wyłączając personelu...
Madzia była wzburzona, panna Howard bladła i rumieniła się, o ile to dla jej wiecznie różowej cery było możliwe.
Po chwili kłopotliwego milczenia panna Howard wstała i zaczęła żegnać gospodynię domu.
— W takim razie — rzekła na zakończenie — musimy szukać innych środków ratunku...
— Sądzę — odparła panna Malinowska — że przynajmniej dla pani, panno Klaro, to, co powiedziałam, nie jest niespodzianką? Wszakże od kilku miesięcy rozmawiałyśmy o tych sprawach.
— Tak... ale moje poglądy uległy pewnej modyfikacji... — odpowiedziała chłodno panna Howard.