Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

Madzia była tak zmieszana, że o mało nie zapomniała pożegnać panny Malinowskiej.
Gdy obie damy, opuściwszy mieszkanie przyszłej przełożonej, znalazły się na ulicy, panna Howard zaczęła rozdrażnionym głosem:
— Oho, moja Malinosiu, widzę, że z ciebie ziółko!... Jakim ona tonem dziś przemawia... Personel!... słyszała pani? Ona mnie i panią zalicza do personelu?... Pokażę ja jej personel... Chociaż swoją drogą w tem, co mówi o pani Latter, ma słuszność. Pracująca kobieta nie może tyle wydawać na siebie i na dzieci, które zresztą powinny być obdarzone nazwiskami i wychowane przez społeczeństwo...
— Ależ dzieci pani Latter mają nazwisko swego ojca — zauważyła Madzia.
— Tak, ale gdyby nie miały?...
— Boże, Boże... — szeptała Madzia. — To będzie coś strasznego... Więc już niema ratunku dla pani Latter?...
— Owszem jest — odparła energicznie panna Howard. — Pójdziemy do pani Latter i powiemy jej: pani, jakkolwiek z zasady jesteśmy przeciwne małżeństwu, lecz w tak wyjątkowych warunkach radzimy pani wyjść za wuja Mani Lewińskiej... On da pieniędzy, a my poprowadzimy pensję bez Malinowskiej...
— Panno Klaro?... — zawołała zdumiona Madzia, zatrzymując się na ulicy.
— Dla niej niema innego wyjścia, tylko małżeństwo z tym dziadem — upierała się panna Howard.
— Ależ co pani mówi... Skąd znowu małżeństwo z wujem Mani?...
Teraz panna Klara wybuchnęła zdziwieniem.
— Jakto — rzekła — więc pani nawet o tem nie wie, o czem wszyscy mówią?... Doprawdy, pani dziczeje na pensji!
I zanim doszły do domu, opowiedziała Madzi plotki, krążące w rozmaitych kołach towarzyskich na rachunek pani