rzucała wyrok zagłady na nieurodzonych, napełniało Madzię trwogą. Zdawało jej się, że łagodna i zacięta blondynka wypowiada wojnę samemu Bogu.
„Wolałabym umrzeć, aniżeli coś podobnego pomyśleć“ — mówiła w duchu.
A tymczasem około niej szeptano o jakimś intrygancie i niedołędze. Lecz gdy Madzia zbliżyła się do grupy pensjonarek, dziewczynki milkły, choć w ich oczach można było wyczytać, że mówią o czemś ważnem.
Raz doleciał Madzię frazes:
— Jej panna Howard nie kazała... Ona jest tak łagodna, że może wszystko zepsuć...
Madzia machinalnie spojrzała na dowodzącą pensjonarkę, która uciekła. Lecz i te zdania odbiły się od jej uwagi, jak piłka od ściany.
W następną sobotę dyżurowała Madzia w czwartej klasie, gdzie od godziny dziesiątej do jedenastej Dębicki miał wykładać botanikę. Siedziała na krześle, haftując coś, pogrążona w myślach, gdyż klasa była spokojna.
Po dzwonku nauczyciel języka niemieckiego opuścił salę, a w parę minut wszedł Dębicki. Był jak zwykle zakłopotany, idąc, podnosił kolana bardzo wysoko, okrążył katedrę, potknął się na stopniu, co rozśmieszyło pensjonarki, i zapisał się w dzienniku.
Potem rzekł cichym głosem:
— Panna Kolska...
— Nic nie mów!... Nie umiesz!... — zaszemrano w klasie.
Madzia spojrzała po sali. Większa część uczenic miała spuszczone głowy, lecz w ostatnich ławkach było widać rozognione twarze i błyszczące oczy.
Dębicki zamyślił się, przewracał kartki dziennika, bawił się piórem, lecz stopnia uczenicy nie zapisał.
— Panna Siewierska... — odezwał się po chwili.
— Nic nie mów!... Nieprzygotowana!... — odezwały się
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.