W połowie marca, około siódmej wieczór panna Howard, powróciwszy z miasta, wywołała Madzię z klasy i zaprowadziła do swego pokoju.
Panna Howard była rozgorączkowana. Drżącemi rękoma zapaliła lampę i nie zdejmując okrycia ani kapelusza, rzuciła się na krzesło. Zwykle różowa jej twarz miała w tej chwili płową barwę włosów i tylko, skutkiem marcowych podmuchów, nos był trochę zaczerwieniony.
— Co się pani stało?... — zapytała wylękniona Madzia. — Czy może panią zaczepił kto na ulicy?
Panna Howard wzruszyła ramionami i spojrzała na Madzię z pogardą. Przedewszystkiem jej nikt i nigdy nie zaczepiał, a choćby zaczepił, więc cóż?... Taka drobnostka nie zdenerwowałaby panny Howard.
Więc milczała przez pewien czas, jak biegły deklamator, który chce wywołać efekt. A potem — zaczęła zwolna, niekiedy przerywając dla nabrania tchu:
— Wie pani u kogo w tej chwili byłam i dlaczego? Jestem pewna, że nigdy pani nie zgadnie. Byłam... u Joasi...
— Pani, u Joasi?... — zawołała Madzia. — I cóż ona?...
— Przyjęła mnie bardzo dobrze, zgadując, że przyszłam do niej jako przyjaciółka.
— Pani, jako przyjaciółka Joasi?... Przecież...
— Chcesz pani powiedzieć, że przeze mnie straciła miejsce?... Ależ ta biedaczka prędzej czy później musiałaby stracić każde miejsce... Stan jej zdrowia...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.
XIX.
PIERWSZY SMUTEK.