Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.
XXI.
RZECZYWISTOŚĆ.

W tej chwili zapukano do drzwi gabinetu raz i drugi. Pani Latter ocknęła się z marzeń i spojrzała na zegar.
— Jedenasta wieczór — rzekła. — Cóż się stało? Proszę...
Weszła panna Howard. Miała tak nieśmiałe ruchy i tak skromnie spuszczone oczy, że pani Latter zaniepokoiła się.
— Cóż — odezwała się cierpko — czy znowu uczenice chcą wypędzić jakiego nauczyciela?
Panna Howard zarumieniła się po swojemu.
— Nie może pani zapomnieć wypadku z Dębickim — odparła cicho. — Przecież stało się to przez wzgląd na panią... Pani niecierpiała tego człowieka...
— A, panno Klaro, mogłaby pani zostawić mi swobodę przynajmniej w nielubieniu kogoś! — wybuchnęła pani Latter. — Cóż pani znowu przynosi?
Nieśmiałość panny Howard znikła.
— Więc to jest podziękowanie za moją życzliwość? — zawołała. — Od tej chwili — mówiła szyderczym tonem — może pani być pewną, że do osobistych jej spraw mieszać się nie będę, choćby...
— Zatem obecnie przyszła pani nie w moim interesie? Chwała Bogu.
— Zgadła pani. Sprowadziła mnie tu niedola osoby trzeciej, będąca zarazem wielką sprawą, czy wielką niesprawiedliwością społeczną.