— Kupując przekaz, robisz dobrze, ale poco te nowe stosunki?
Pan Kazimierz wesoło roześmiał się i zaczął całować panią Latter.
— Ach — zawołał — w matuchnie wciąż pokutuje szlachcianka!... Na hrabiów zgadza się mama, ale wobec stosunków z bankierami robi się na mateczce gęsia skórka. Tymczasem dla mnie — ci i tamci są tylko narzędziami. Arystokracja daje mi rozgłos, bankierzy dadzą dochody, ale właściwą pozycję dadzą mi dopiero masy, demokracja... Tam są moje ideały, tu — szczeble, prowadzące do nich...
Pani Latter spojrzała na niego zdziwiona.
„Więc on — myślała — naprawdę do czegoś dąży?... On ma cel, plan, energję i bynajmniej nie jest niższy od Kotowskiego...“
Serce w niej zadrżało. Pocałowała go w czoło i szepnęła:
— Mój synu... kochane dziecko!... Kiedy cię słucham, nie mogę nie wierzyć ci i nie kochać... Ach, gdybyś ty mi jednak powiedział wszystko...
— Powiem. Cóż matuchna chce?
— Masz... czy masz jakie obowiązki względem Joanny?...
Pan Kazimierz podniósł ręce do góry i zaczął się śmiać.
— Cha... cha... cha!... Ja, względem Joasi?... Ależ ona w tej chwili kokietuje starego dziada, który ma kamienicę, i jemu chce narzucić obowiązki, nie mnie...
Pani Latter była zawstydzona, ale i uradowana.
— A teraz powiedz, tylko szczerze — długi masz?...
— No, czy mam!... — odparł. — Któż ich nie ma? Znajdzie się tam jakaś drobnostka, którą jeszcze dziś ureguluję.
— Byłeś winien Zgierskiemu?...
— Co?... — zawołał zmieszany pan Kazimierz. — To bydlę powiedziało...
— Nie mów tak na niego — przerwała pani Latter — bo
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.