Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdumiona Madzia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ale pani Latter nie zauważyła tego. Zaczęła bębnić palcami po biurku i znowu mówiła zniżonym głosem:
— Przysięgam, że ta kobieta jest mojem nieszczęściem! Pozawracała głowy smarkaczom, nawet Helence... Ułatwiała spacery Joannie... urządzała schadzki uczenic ze studentami... A z tym Dębickim awantura!... Wszystko, wszystko przez nią...
I znowu odwróciła się do Madzi.
— Wiesz — rzekła — panna Howard nie będzie u nas od Wielkiejnocy. Sama mi to oświadczyła, i ja jej nie zatrzymuję... Ach, ty czekasz na podpisanie listów do księży?... Gdybym choć przez jeden tydzień mogła nie myśleć o tych rzeczach, wyzdrowiałabym...
— Pani czuje się niezdrową? — spytała nieśmiało Madzia.
Teraz zdarzył się wypadek niespodziewany. Pani Latter zgóry spojrzała na Madzię i podając jej listy, rzekła tonem obrażonej zwierzchniczki:
— Proszę cię, zaadresuj to i natychmiast odeszlij przez którego ze służących. Mamy już niewiele czasu.
Madzia opuściła ją zatrwożona, nie śmiejąc nawet mówić z kimkolwiek o niezwykłem zachowaniu się przełożonej.
Na parę dni przed uwolnieniem uczenic zmieniła się fizjognomja pensji. Kilka dalej mieszkających panienek już wyjechało, a między innemi Mania Lewińska do swojej babki do Żytomierza. Lekcje odbywały się nieregularnie. Niektórzy nauczyciele nie przychodzili i prawie nie było wieczornych zajęć z pensjonarkami, które, zebrawszy się w oświetlonych salach, czytywały powieści.
Tego wieczora, panna Marta, gospodyni pensji, zobaczywszy Madzię, spacerującą po korytarzu, kiwnęła na nią palcem i szepnęła: