Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech paniuńcia przyjdzie do mnie kuchennemi schodami... Mam doskonałą śmietankę i coś do powiedzenia...
Gdy Madzia wysłała jedną szóstoklasistkę do zastąpienia jej w trzeciej klasie i zbiegła do pokoju panny Marty, znalazła nakryty stolik, kawę, gotującą się na maszynce, garnuszek śmietanki i talerz lukrowanych sucharków.
— Ach, jak to dobrze! — zawołała wesoło. — Takam głodna...
Gospodyni złożyła ręce i podniosła oczy do nieba.
— Tak, tak!... — rzekła cicho — teraz tu wszyscy głodni... Dzisiaj dzieci strasznie narzekały na obiad, ale cóżem ja winna?... Pieniędzy niema.
— Pieniędzy?... — powtórzyła Madzia.
— Ach, świat się kończy, paniuńciu... sądny dzień! — wzdychała gospodyni, nalewając kawę. — Nikomu tego nie powiedziałabym, ale pani muszę... Kiedy nam przyjdzie zapłacić choćby tylko profesorom, a to przecie — dziś jutro, wtedy zabraknie na obiad... A tu i gospodarz odzywa się o komorne... szczerze powiem: grozi... Kalwin, nie człowiek.
— Skądże tak nagle? — zadziwiła się Madzia.
— Nie nagle, aniołeczku, nie nagle, duszyczko... (Prawda, jaki kożuszek?...) To nie nagle, kiedy Helenie daje się kilkaset rubli, a paniczowi tysiąc i kilkaset... Nikomubym tego nie powiedziała, ale... z pensją tak robić nie można... Albo dzieci, albo pensja... O, jaka ja szczęśliwa, że nie mam dzieci!...
Madzia machinalnie piła kawę; apetyt opuścił ją.
— Niedobrze rozumiem... — szepnęła.
— Zaraz pani wytłumaczę — przerwała panna Marta. — (Prawda, jakie sucharki?...) Helenka nie może pracować, musi bogato wyjść zamąż, jest na wielką damę wychowana, więc — naści Heluniu parę setek, jedź zagranicę i goń pana Solskiego... Kazio bisurmani się przez trzy kwartały i musi uciekać z Warszawy, więc — naści Kaziu tysiąc i kilkaset ru-