— Chyba... że ktoś będzie je odstręczał — odparła Madzia, ostro spojrzawszy na gospodynię.
Panna Marta rozgniewała się, lecz, nie podnosząc głosu, rzekła:
— Paniuńcia, dalibóg, nie ma oczu, ani uszu!... Ile to już ubyło nam panienek w tym roku, a przecie nikt ich nie odstręczał... Pensja straciła reputację — oto sekret. Dla jednych jest za droga, dla innych źle prowadzona... Pani myśli, że hece z Joasią, albo z Dębickim, mogły wyjść pensji na pożytek?
— Temu winna panna Howard.
— Bajki! — odparła gospodyni, machając ręką. — Z Joasią wina pana Kazimierza, a z Dębickim — panny Heleny, bo ona pokłóciła się z nim. Dzieci, dzieci zrobiły to!... Rozkapryszone, rozpieszczone, a pani Latter za słaba dla nich... Nie trzeba było pozwalać synowi na romanse z damą klasową, a Joasię, kiedy w nocy wróciła na pensję, oddalić zaraz... Albo gdyby Helence pani przełożona wporę natarła uszu, zamiast boczyć się na Dębickiego, to i on zostałby. Czy to nie grzech?... Taki był tani profesor...
Madzia powstała z krzesła.
— Więc tak! — rzekła z pałającemi oczyma. — Więc ma ginąć kobieta dobra i rozumna, dlatego, że jej się noga powinęła?... Niech pani policzy: ilu ona osobom daje pracę... choćby nam...
Panna Marta ujęła się pod boki.
— Jak to zaraz znać, że paniuńcia jest zacofana!... Ho, ho... dobrze mówi panna Howard... Cóż za łaskę robi komu pani przełożona — prawiła, wyrzucając ręką — że płaci za ciężką pracę?... A sobie ile płaciła?... Pani bierze piętnaście rubli za osiem godzin, ja piętnaście za cały dzień, a pani przełożona miewała po trzysta, pięćset i po sześćset rubli miesięcznie na czysto... A dużo napracowała się za to?... Tyle co pani, czy tyle co ja?...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.