Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

godniami, znalazło się zdanie: „Niekiedy z rozpaczą myślę, że Stefan nie będzie szczęśliwy...“
— Nie, w tych warunkach nie wypada odwoływać się o pomoc do panny Solskiej.
Nagle przyszło Madzi na myśl, że naturalnym opiekunem Helenki i jej rodziny jest przecie sam pan Solski.
„Jeżeli kocha Helenkę i chce się z nią żenić — mówiła sobie — to nie dopuści do bankructwa jej matki... Owszem, powinienby się obrazić, gdyby nie doniesiono mu o tem...“
I już chciała pisać do pana Stefana, lecz — przestraszyła się własnego zuchwalstwa.
„Boże, nieuleczalna ze mnie idjotka!... — szepnęła. — Jakże mogę zdradzać tajemnice pani Latter i protegować ją u człowieka, którego widziałam raz w życiu?...“
„Dębicki!...“ — błysnęło jej nazwisko i — prawie zobaczyła przed sobą apatyczną twarz i niebieskie oczy matematyka. „On mnie nie wyda... on poradzi... on najlepiej załatwi... Rozumie się!... Przecież jest przyjacielem Solskiego, bibljotekarzem, mieszka w jego domu...“
Lecz Dębicki został prawie wypędzony z pensji, z winy Helenki, a pani Latter nawet nie przeprosiła go. Co więc począć, gdyby odpowiedział: „mnie nic nie obchodzi pani Latter?...“
„Nie, on tego nie powie i mogąc uratować nieszczęśliwą kobietę, nie zgubi jej...“
Madzia tę noc przeleżała w gorączce, marząc, że rozmawia z Dębickim, że spiera się z nim, to znowu, że niema go w Warszawie. Męcząca to była noc, a szczególniej świtanie: Madzia co chwilę spoglądała na zegarek, chcąc z rana pobiec do Dębickiego i opowiedzieć, co się dzieje.
Ale z rana nie mogła opuścić pensji, przed obiadem zaś ogarnął ją taki strach, że już myślała wyrzec się swoich projektów. Lecz po obiedzie zdecydowała się i zbiegła na dół do mieszkania pani Latter.