W przedpokoju, spostrzegłszy Stanisława, zapytała go:
— Czy jest pani przełożona?...
I znowu zatrwożyła się.
— Jest jakiś gość u pani — odparł lokaj, pilnie wpatrując się w Magdalenę.
— Chciałam powiedzieć pani przełożonej, że wyjdę do miasta... Kupię sobie woalkę — mówiła Madzia, oblewając się rumieńcem.
— Niech panienka idzie; ja pani sam powiem... Wreszcie, to jakiś ważny gość; nim on wyjdzie, można ze trzy razy powrócić.
— E, to już nie pójdę, kiedy tak... — odpowiedziała Madzia, nie wiedząc, dlaczego nie chce iść i z jakiej racji — znowu opanowała ją trwoga.
Rzeczywiście, tego dnia nigdzie nie wyszła, ale dla kompensaty rozbolała ją głowa.
„Co mi po tem? — szeptała. — Co ja mam mieszać się do cudzych spraw?“ — Lecz w następnej chwili z nieprzepartą siłą narzucała się jej idea, że ona musi pójść do Dębickiego, ponieważ on jeden uratuje przełożoną.
W jaki sposób i z jakiego powodu? — o to nie pytała.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.