a przynajmniej nie zapobiegł temu. Gdy mu zaś w trzecim roku małżeństwa powiedziała w uniesieniu, że jest przez nią utrzymywany i że ona ma prawo w każdej chwili wypędzić go — nie obraził się, tylko wyjechał, pozostawiając jej do spłacenia długi.
Był to człowiek, którego pani Latter nienawidziła z całej duszy. Bo dlaczego on wtedy nie wybuchnął gniewem?... albo dlaczego jej nie przeprosił?... A jeżeli nie umiał ani gniewać się, ani przepraszać, dlaczego ją porzucił, nie dając przez piętnaście lat znaku życia?...
Więc jedno z trojga, myślała pani Latter. — Albo już nie żyje, albo wpadł za coś do więzienia, albo — rozpił się i znikczemniał. Innej karjery nie mógł zrobić człowiek, którym ona tak strasznie pogardzała. Na dnie posępnych marzeń pani Latter, powrót jej męża nie należał do nieprawdopodobieństw. Owszem, bo dlaczegóżby los miał jej oszczędzić największego nieszczęścia?... Może nie wrócić, ale może i wrócić — mówiła sobie. Lecz jeżeli wróci, to z pewnością jak nędzarz i nędznik, którego ona będzie musiała ukrywać przed oczyma świata i przed własnemi dziećmi.
Niekiedy, w chwilach osłabienia, zdawało się jej, że gdyby wypędzony mąż wrócił, ze wstydu i gniewu odebrałaby sobie życie... Tymczasem nadeszła ta chwila, i pani Latter, zamiast struchleć, otrząsnęła się ze swej apatji. Energicznym krokiem poszła do sypialni, wypiła kieliszek wina i na przysłanym jej liście napisała jeden wyraz: „Czekam.“ Włożyła w kopertę i zaadresowawszy „Monsieur Arnold,“ kazała oddać posłańcowi.
Potem usiadła na fotelu i bawiąc się kościanym nożykiem, patrzyła na drzwi, spokojnie czekając, rychło między portjerami ukażą się łachmany, obrzękła twarz i załzawione oczy człowieka, który kiedyś zastąpił jej drogę na ulicy, a do którego musi być podobnym jej mąż.
Gdyby ją zapytano, jak długo czekała: godzinę, czy kilka
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.