— Ja nigdy nie biorę kart do ręki.
— Grywałeś pan jednak co wieczór.
— Ach, tutaj?... Przepraszam panią, ale chodziłem do znajomych na wista, dlatego, ażeby... nie być w domu...
— To jednak kosztowało.
— Nie tak wiele. Może w ciągu tych paru miesięcy przegrałem... ile?... z dziesięć rubli.
— Zostawiłeś pan długi.
Gość zerwał się z fotelu.
— Jestem gotów spłacić je, oddawna... Ale skąd pani wie o nich?...
— Musiałam wykupić pańskie weksle.
— Pani?... — zawołał, uderzając się w czoło. — Nie pomyślałem o tem!... Ale to nie były długi karciane. Raz poręczyłem za jednym rodakiem... Drugi raz — trzeba było wykupić stąd i wysłać do Francji tę guwernantkę z Grenoble, a trzeci raz wziąłem pieniądze na własną podróż, będąc pewny, że odeszlę je z Niemiec w pół roku... Los zrządził inaczej, ale spłacę choćby dziś, jestem na to przygotowany. Nie wynoszą one tysiąca rubli.
— Osiemset — wtrąciła pani Latter.
— Weksle pani ma? — spytał.
— Są przedarte.
— To nic nie stanowi. Nawet choćby ich nie było, wystarczy mi słowo pani, że nie znajdą się w obcych rękach.
Nastała dłuższa chwila milczenia. Gość był zakłopotany jak człowiek, który ma powiedzieć coś niemiłego, a pani Latter wpadła w zadumę. W jej duszy gotował się przewrót.
„Odda mi osiemset rubli — myślała. — Jest zupełnie przyzwoitym człowiekiem, jeżeli nie kłamie... Ale on nigdy nie kłamał... Guwernantki nie bałamucił, w karty nie grał, więc... o co myśmy się poróżnili?... I dlaczego nie mielibyśmy się pogodzić? Dlaczego?...“
Ocknęła się i patrząc łagodniej na swego eks-męża, rzekła:
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.