— Przypuszczając, że to, co pan mówił, jest prawdą...
Gość wyprostował się, w oczach błysnął mu gniew.
— Za pozwoleniem — przerwał twardym tonem — do kogo pani raczy odzywać się w ten sposób?... Nikt nie ma prawa kwestjonować tego, co ja mówię.
Pani Latter zdziwiła się, nawet zlękła wybuchu, któremu potężny głos mówiącego nadawał niezwykłą powagę.
„Dlaczego on wtedy tak mi nie odpowiadał?... Skąd ten głos?...“ — przeleciało jej przez myśl.
— Nie chcę pana obrażać — rzekła — ale... musisz przyznać, że między nami istnieją dawne i bolesne rachunki...
— Jakie?... Wszystko płacę... Osiemset rubli dziś, resztę za miesiąc...
— Są rachunki moralne...
Gość patrzył na nią zdumiony. Pani Latter przyznawała w duchu, że nie zdarzyło jej się widzieć spojrzenia, w którem byłoby tyle rozumu, siły i jeszcze czegoś — czego się obawiała.
— Moralne — rachunki — między nami?... — powtórzył gość. — I to ja mam być dłużnikiem?...
— Opuściłeś mnie pan — przerwała podniecona — nie dawszy żadnego objaśnienia.
Na twarzy gościa widać było rosnący gniew, który w oczach pani Latter robił go jeszcze piękniejszym.
— Jakto?... — rzekł. — Pani, która, przez kilka nieszczęsnych lat naszego pożycia, traktowałaś mnie jak psa, jak... szlachcic swego guwernera... pani mówisz o opuszczeniu cię?... Całą moją winą jest to, że panią ubóstwiałem, widząc w niej nietylko ukochaną kobietę, ale i wielką damę barbarzyńskiego narodu, która zniżyła się do poślubienia biedaka, emigranta... No, ale przez ostatni rok, a szczególniej ostatnią scenę, gdziem się prawie lękał, żebyś mnie pani nie kazała wybić swojej służbie, przez tę ostatnią scenę — wyleczyłem się...
Dziś panią rozumiem: jesteś córką scytyjskich kobiet, które
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.