Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecie ten, bożek piękności... A jaki bogaty!... Pani, dał Stanisławowi parę... co mówię — dał kilka, a może i więcej złotych dziesięciomarkówek. To miljoner.
— Skądże wziął? — spytała panna Howard, wzruszając ramionami.
— Pewnie z tego, za co siedział w kryminale.
— On tu jest?
— Teraz wyszedł, zameldować się policji, ale wróci...
— I będzie tu nocował?... — badała, podnosząc głos, panna Howard.
— Przecież, kto tutaj ma żonę, w hotelu nocować nie będzie.
Panna Howard schwyciła się za głowę.
— Natychmiast się stąd wyprowadzam... Mężczyzna piękny, który był w kryminale, chce tu nocować!... Nigdy, za nic...
— Na miłość boską, panno Klaro... — błagała ją przestraszona gospodyni. — Co pani robi?... przecież to największy sekret... tajemnica grobowa...
— A co mnie to obchodzi — mówiła wzburzona panna Klara. — Piękny i... był w kryminale... Ładniebym jutro wyglądała!... Przecież taki człowiek musi być zdeterminowany na wszystko.
— Ależ pani... ależ panno Klaro... — szeptała gospodyni. — Już wszystko powiem... On tu nie będzie nocował, bo nienawidzi pani Latter... Ledwie wszedł, zaraz pokłócili się, a pani przełożona tak strasznie płakała jak w konwulsjach... Nic z tego nie będzie, ona go na próg nie puści... Może nawet nigdy się nie zobaczą...
Panna Howard zaczęła potrząsać głową.
— A co — rzekła — czy powinny kobiety wychodzić zamąż?... Potrzebne jej to było?... Tyle lat pracy i niewoli... Tyle lat męża nie miała, a gdy wrócił, także go mieć nie będzie!... Och, te małżeństwa!... Ja już od pewnego czasu spostrzegłam,