Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

dbać o karjerę dla mego syna. Nie dam mu zwichnąć przyszłości, nie, nie!...“
Madzia wróciła do siebie z bólem głowy i ubrana rzuciła się na łóżko. W opustoszałej sypialni, oprócz niej, były dwie uczenice i te, nagadawszy się o wyjeździe na święta, twardo zasnęły.
Wtem, późno w nocy, skrzypnęły drzwi sypialni, i ukazała się w nich, przysłaniając świecę ręką, pani Latter. Miała na sobie ciemny szlafrok, opasany sznurem. Twarz była trupioblada, czarne włosy splątane i najeżone, a w oczach, które z uporem wpatrywały się w jakiś punkt nieistniejący, widać było trwogę.
Rozgorączkowanej Madzi dzika myśl przeleciała przez głowę, że — pani Latter chce ją zabić... Więc zasłoniła twarz rękoma i czekała, czując, że w niej serce zamiera.
— Śpisz, Madziu? -— szepnęła pani Latter, schylona nad jej łóżkiem.
Madzia, nie odsłaniając twarzy, ostrożnie otworzyła jedno oko i zobaczyła rękę pani Latter; między jej palcami przekradał się różowy blask świecy.
— Śpisz? — powtórzyła przełożona.
Madzia nagle usiadła na łóżku, aż pani Latter cofnęła się, i oczy jej straciły swój okropny wyraz.
— Cóż tu u was, spokojnie... Już tylko dwie panienki śpią w tej sali... Co to ja chciałam powiedzieć?... co ja chciałam?... Nie mogę zasnąć... Aha, pokaż-no mi list.
— Który? — spytała Madzia.
— Ten, Ady.
Madzia odsunęła szufladkę stolika i wydobyła list, który leżał na wierzchu. Pani Latter zbliżyła go do świecy i zaczęła czytać:
— Ach tak, to on... Wenecja... Masz, moje dziecko, twój list... Dobranoc.