Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

I opuściła sypialnię, znowu zasłaniając światło, ażeby nie obudzić panienek. Ale te nie spały.
— Poco tu przyszła pani przełożona? — rzekła jedna z nich.
— Przyszła, jak zwykle, spojrzeć na nas — odparła Madzia, hamując mimowolne dreszcze.
— Jak to dobrze, że ja jutro wyjeżdżam — szepnęła druga pensjonarka. — Jużbym tu nie zasnęła.
— Dlaczego? — spytała pierwsza.
— Czy nie widziałaś, jak pani Latter strasznie wygląda?...
Umilkły. Madzia zaczęła się rozbierać, ślubując, że na następną noc przeniesie się do innej sali.
Na drugi dzień lekcyj już nie było na pensji. Kilka uczenic zbierało się do wyjazdu na święta, te zaś, które miały zostać, korzystając z kwietniowej pogody, wyszły z Madzią na spacer.
Ulice wyglądały wesoło, damy, pozbywszy się zimowych strojów, biegły uśmiechnięte z parasolkami w rękach; niedawny śnieg nie pozostawił ani śladu na ziemi, a na niebie bez chmury świeciło wiosenne słońce. Pensjonarki tak były zachwycone pogodą i ciepłem, iż na chwilę zapomniały, że one nie wyjeżdżają na święta.
Ale Madzia była zgnębiona. W sercu jej budziły się nieokreślone obawy, a w głowie krążyły niepowiązane zdania.
„Biedna ta pani Latter!... Dlaczego nie napisałam o niej do Ady?... Dlaczego nie poszłam do Dębickiego?... On jeden pomógłby nam...“
Potem przyszło jej na myśl, że jeżeli Solski zerwał z Heleną, to może nie pożyczy pieniędzy jej matce, a i sama pani Latter nie mogłaby od niego przyjmować żadnej grzeczności! Lecz mimo te uwagi, uparty szeptał w niej głos, że powinna rozmówić się z Dębickim o położeniu pensji.
Co mógł poradzić ubogi nauczyciel, z którym tak niegodziwie postąpiono na pensji? A jednak Madzię coś ciągnęło do