Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

Zadzwoniła i kazała zawołać pannę Martę. A gdy gospodyni weszła na palcach, robiąc minę pensjonarki, rzekła:
— Cóż ten Żyd, jest?
— Jaki Żyd?... — spytała panna Marta. — Fiszman?...
— No, Fiszman.
— Myślałam, że już niepotrzebny — szepnęła gospodyni, spuszczając oczy.
Teraz panią Latter ogarnęło zdumienie.
— Dlaczego?... — zapytała z gniewem. — Przecież wczoraj, po obiedzie, prosiłam panią, ażeby mi go sprowadzić... Czy sądzi pani, że w ciągu nocy wygrałam na loterji?...
— Zaraz go zawołam — odparła zawstydzona gospodyni. I dygnąwszy znowu po pensjonarsku, wyszła.
„Co to znaczy? — myślała pani Latter. — Jakie miny wyrabia ta kucharka?... Czyby już wiedzieli o powrocie mego męża i o pieniądzach?“
Zawołała Stanisława i rzekła ostrym tonem:
— Słuchaj-no, spojrzyj mi w oczy...
Siwy lokaj spokojnie wytrzymał jej ogniste spojrzenie.
— Ktoś mi tu... papiery przewraca — objaśniła go pani Latter.
— Nie ja — odparł.
— Spodziewam się. Możesz odejść.
„Wszyscy mnie szpiegują — mówiła do siebie pani Latter, szybko chodząc po gabinecie. — On także... Nieraz przecie łapałam go na podsłuchiwaniu... Jestem pewna, że i wczoraj podsłuchiwał, ale — mówiliśmy po francusku.“
— Nieszczęśliwa jestem... biedna moja głowa!... — dodała półgłosem, chwytając się za głowę.
Potem poszła do sypialni i wypiła kieliszek wina, drugi dzisiaj.
— Ach, jak to uspakaja!... — szepnęła.
O pierwszej przyszedł Fiszman. Był to stary Żyd, nieco