Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

Trzasnęła drzwiami, a pani Latter upadła na podłogę i zanosząc się od płaczu, szarpała dywan.
Wbiegł Stanisław, za nim gospodyni, jedna z nauczycielek, nareszcie Madzia. Podniesiono panią Latter, otrzeźwiono. Powoli uspokoiła się i kazała wszystkim odejść, z wyjątkiem Madzi.
— Zaczekaj tu — rzekła po chwili.
Wyszła do swej sypialni i w kilka minut wróciła tak spokojna, że Madzia krzyknęła ze zdziwienia. Ani śladu strasznego ataku, tylko zmięta suknia i zamglone oczy przypominały, że jest to ta sama pani Latter, która kwadrans temu tarzała się z bólu na podłodze.
„Jezus, Marja! jakaż to silna kobieta!...“ — pomyślała Madzia.
Pani Latter zbliżyła się do niej i wziąwszy ją za rękę, rzekła cicho:
— Słuchaj... Ale przysięgnij, że mnie nie zdradzisz...
— Czy może pani przypuścić?... — wyjąkała przestraszona Madzia.
— Otóż — mówiła pani Latter — ja wyjeżdżam... zaraz wyjeżdżam stąd... A ty musisz mi pomóc...
— Ależ pani...
— Nic nie protestuj, nie spieraj się... bo jak pragnę szczęścia dzieci, zabiję się w twoich oczach — mówiła pani Latter.
— Gdzież pani chce jechać?
— Wszystko jedno... gdziekolwiek... do Częstochowy, do Piotrkowa, do Siedlec... Nie jadę na długo, na parę dni, ale... choćby przez jedną dobę nie chcę widzieć pensji i jej ludzi... Powiadam ci: gdybym została jeszcze parę godzin, zabiłabym się, albo oszalałabym. A tak, wyjadę na dzień... dwa... oderwę się od tej tortury... zbiorę myśli...
Zaczęła ściskać i całować nauczycielkę.
— Ty mnie zrozumiesz, Madziu — mówiła. — Przecież nawet zbrodniarzy niekiedy rozkuwają z łańcuchów i wypu-