i doświadcza takiego zdumienia jak gołąb, któremu skradzionoby pisklę, a podrzucono ropuchę...
— Pani nie powinna tak mówić... — wtrąciła Madzia; lecz umilkła, zawstydzona własną śmiałością.
Pani Latter spojrzała na nią wzrokiem, w którym była ciekawość i prośba.
— Mów, mów... — rzekła. — Dlaczego nie powinnam?...
— Bo przecież to nie jest występek, że Helenka nie chce iść za pana Solskiego, jeżeli go nie kocha. Bez miłości...
— Bez miłości, mówisz, nie warto iść zamąż — przerwała jej pani Latter. — A z miłością, sądzisz, że warto?... Oj, dziecko, dziecko... znam kobiety, które wychodziły zamąż z miłości i co z tego?... Kupowały sobie wrogów w czasach pomyślnych, zdrajców w porze walki o chleb, a szyderców w niepowodzeniu. Powiem ci, co jest miłość: wyjść zamąż bogato i spisać intercyzę...
Jezus, Marja!... — szepnęła nagle, wyciągając przed siebie ręce.
— Co pani?...
— Zaczekaj!... Już przechodzi... Ach, jakie to straszne!... Chwilami zdaje mi się, że się dom wali... Gdybyś widziała te ściany, kiedy się gną... Muszę stąd uciec... nie wytrzymam...
Usiadła, odpoczęła i mówiła złamanym głosem:
— Ja wiem, że to są przywidzenia, ale nie mogę się oprzeć... Rozumiem mój stan, ale już nie panuję nad sobą... Trzeba być warjatką, ażeby gniewać się na uczenicę, która nas żegna, na Martę, kiedy częstuje buljonem, na te wbiegania co pół godziny do mego pokoju... Przecież od kilkunastu lat dzieje się to samo, ciągle ktoś wpada... Ale dziś — już nie mogę wytrzymać. Każdy szmer, wyraz, każda twarz ludzka są jak rozpalone sztylety, które mi w mózg wbijają... Muszę jechać, bo tylko to mnie ocali...
Około szóstej niebo zachmurzyło się i zrobił się zmrok.
Pani Latter naprędce napisała kilka wyrazów do Zgier-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.