Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

błędy, nawet zapomniane, zczasem odzywają się i ciężko ważą na życiu.
Kiedy wróciła na pensję, wbiegła do ciemnej sali za swój szafirowy parawanik; tam uklękła i chciała modlić się, na podziękowanie Bogu, iż ją zrobił narzędziem łaski nad panią Latter. Lecz, że do głębi wzburzona jej dusza nie znajdowała słów podzięki, więc Madzia biła się w piersi, szepcząc: „Boże, bądź miłościw nam grzesznym...“
Pobożne jej skupienie trwało krótko. Wnet bowiem drzwi uchyliły się i do ciemnej sypialni wpadł strumień światła, na którego tle zarysowało się kilka głów i główek. Jednocześnie rozmawiano:
— Przynieś lampę...
— Może rozgniewa się...
— Czy tu jest panna Magdalena?...
Madzia wyszła z za parawanu; a gdy o tyle zbliżyła się do drzwi, że można ją było dojrzeć, gromadka osób, stojących na korytarzu, szybko cofnęła się ku schodom. Przyczem rozległ się głos panny Marty:
— A to tchórz ze Stanisława... Niby mężczyzna i najpierwszy ucieka...
— Co to jest?... — zapytała zmieszana Madzia, zatrzymując się na progu sypialni.
Wtedy wszyscy przybiegli zpowrotem i w jednej chwili otoczyły Madzię pensjonarki, damy klasowe i służba, patrząc na nią wylęknionemi oczyma i rozprawiając tak bezładnie, że nic zrozumieć nie mogła.
— Gdzie pani przełożona? — pytała jedna z pensjonarek.
— Nam się należą zasługi!... — wtrąciła pokojówka.
— Co ja jutro dam jeść panienkom? — wołała gospodyni.
— Tu już był pan rządca i rewirowy... — dorzucił Stanisław.
Pod Madzią zachwiały się nogi.
„Czy oni mnie o co posądzają?...“ — myślała przerażona.