Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

padnie im zapłata, a zagrożone głodem pensjonarki, same nie wiedząc czego, tarły sobie oczy i rzucały się jedna drugiej w objęcia.
I w smutnym przed chwilą gabinecie zrobiło się tak wesoło, iż nawet Madzia nabrała otuchy i pomyślała, że może nie okują jej w kajdany i nie rzucą do podziemnych pieczar.
W chwili największego hałasu, cicho jak cień, wsunął się do gabinetu okrąglutki, pulchniutki i skromnie, choć elegancko ubrany pan Zgierski. Jego łysina wydawała się olbrzymią, a czarne oczki mniejszemi i bystrzejszemi, niż zwykle. Spojrzał naprzód na meble, potem na panienki; potem jego czoło wyrażało frasunek, a twarz nadzieję; nareszcie, dostrzegłszy pannę Howard, posunął się do niej krokiem kontredansowym i czule ujmując za rękę, rzekł:
— Cóżto za piękne zgromadzenie!... Nie mogę odmówić sobie przyjemności ucałowania rączki pani — dodał, delikatnie jak zefir dotykając ustami odnośnej części ciała panny Klary.
— Są pieniądze!... są pieniądze!... — powtarzała gospodyni, klaszcząc w ręce.
Przestrach błysnął na obliczu Zgierskiego i w jego świderkowatych oczach. Skombinował bowiem, że to jego posądzają o zamiar wspomożenia upadającej pensji.
— Co znowu!... — przerwał dosyć szorstko. — To ja mam pięć tysięcy rubli u pani Latter...
— Ale pani zostawiła pieniądze w biurku — odparła gospodyni.
Teraz fizjognomja Zgierskiego zajaśniała uczuciem błogości.
— Spodziewałem się tego — rzekł. — Pani Latter jest zbyt szlachetną kobietą...
Umilkł jednak, sądząc, że właściwiej będzie pierwej zbadać, co jest, a dopiero później chwalić lub ganić.
Na znak panny Howard, pensjonarki, panna Marta i Sta-