Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgierski — a kłaniając się i uśmiechając, tanecznym krokiem zbliżył się do Mielnickiego.
— Naturalnie — odezwał się niepytany — że wszystko pójdzie jak najlepiej. Pani Latter wybornie zrobiła, wyjeżdżając na kilka dni... Uspokoi się i podpisze... podpisze...
I triumfującym wzrokiem spojrzał na konsystorskiego adwokata, który nie zdawał się być zachwycony jego domyślnością.
— Co za jeden ten stary? — spytał szlachcic adwokata, wskazując okiem na Zgierskiego. — Czego on miesza się do nas?
— To tak z przyzwyczajenia — mruknął adwokat.
Madzia, wtulona we framugę, patrzyła wylęknionemi oczyma na sceny, rozegrywające się przed nią. Wiele zdań słyszała, więcej odgadła i — doszła do wniosku, że pani Latter już nie ma poco wracać na pensję. Przeczuwała, pomimo braku doświadczenia, że w tym gabinecie ładuje się nabój plotek, które wnet wybuchną, oblecą miasto i pogrzebią reputację przełożonej.
„Jezus, Marja! — myślała — co za szczęście, że ten gruby szlachcic kocha się w pani Latter... Sama przecie słyszałam — i ja i Helenka, jak się oświadczał... Inaczej nie miałaby biedaczka gdzie głowy schronić...“
Nowe dzwonienie w przedpokoju i nowa scena; do gabinetu weszła panna Malinowska z niewysokim jegomościem, który miał szpakowatą brodę i nieco krzywe nogi. Zgierski podbiegł do nich z oznakami najwyższej czułości, lecz ci przywitali go chłodno.
Panna Malinowska skłoniła się obecnym i widocznie coś zmiarkowawszy, zwróciła się do panny Howard, pytając:
— Jakże na pensji? Spodziewam się, że wszystko w porządku.
Panna Klara osłupiała.