Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani chyba nie wie — odparła — o wyjeździe pani Latter?
— Owszem, wiem i dlatego zapytuję panią o pensję. Wczoraj otrzymałam list od pani Latter, w którym prosi, ażebym ją chwilowo zastąpiła... Pieniądze na wydatki bieżące są w biurku, a zaś na inne potrzeby...
Tu panna Malinowska spojrzała na Zgierskiego.
— Zaś na inne potrzeby — ciągnęła — są u mnie i do mnie proszę się zgłaszać.
Jakby na poparcie tych zapewnień, jegomość na krzywych nogach ukłonił się biustowi Sokratesa.
— Ależ taki nagły wyjazd!... — wtrąciła panna Howard, ochłonąwszy ze zdumienia.
— O ile domyślam się — przerwał właściciel krzywych nóg — pani Latter wyjechała w sprawie majątkowej. A że zawiadomiono ją niemal w ostatniej godzinie, więc nie było czasu do stracenia. I zdaje się, że tylko dzięki pośpiechowi będzie mogła coś ocalić.
— Może pójdziemy na górę do panienek, panno Howard — odezwała się panna Malinowska. — Ach, i pani tu jest?... — zwróciła się do Madzi. — O, zmizerniała mi pani, trzeba przez święta odpocząć...
Krzywonogi towarzysz panny Malinowskiej ukłonił się Madzi i patrzył na nią bardzo życzliwie.
— Plenipotent Solskiego, pan Mydełko... — szepnął Zgierski do panny Howard.
Już panna Malinowska zwróciła się ku drzwiom, gdy zastąpił jej drogę stary szlachcic.
— Przepraszam panią — rzekł — jestem Mielnicki, wuj jednej z tutejszych uczenic i przyjaciel... prawie powinowaty pani Latterowej. Dziś poto właśnie przyjechałem, ażeby gwałtem zabrać Latterową na wieś, no... ale nie zastałem jej... Tymczasem pani wspomina o liście od niej...
— Tak — odparła panna Malinowska.